in the future - u will be able to do some more stuff here,,,!! like pat catgirl- i mean um yeah... for now u can only see others's posts :c
Co najbardziej lubię w Walencji? To, że jest kompaktowa ;) jest tu wszystko co potrzebujesz do życia… potrzebujesz spokoju? Odnajdziesz go w parkach miejskich! Wielkomiejskie życie? Proszę bardzo! To trzecie co do wielkości miasto Hiszpanii z ogromnymi możliwościami! Morze? Jest i ono! Wystarczy wsiąść na miejski rower i w ciągu 20 minut z centrum miasta jesteś na plaży! Jak tu jej nie kochać? Czy tu wrócimy? Na pewno! Mam nadzieję, że pewnego dnia już nie wrócimy z Walencji ;) a tymczasem kończymy pobyt wybornym sokiem z walenckich pomarańczy… już wiemy, że znów będziemy tęsknić! :)
14 - 4
Walencja jest pomarańczowa! Pachnie i smakuje pomarańczami. Ten sok wyciskany z pomarańczy nie dał nam o sobie zapomnieć przez ostatni rok! Przejeżdżając przez ogromne połacie sadów z pomarańczami aż kusi, by zatrzymać się na tak zwane “szabry”. Ale przyzwoitość nie pozwala… drzemią w tobie dwa wilki… ;) jeden tak bardzo chce jeść pomarańcze prosto z drzewa, drugi mówi, że nie można kraść… na szczęście znajdujemy sposób, by zrobić to “na legalu”. Wizyta na plantacji pomarańczy “Huerta Ribera” to strzał w dziesiątkę! Masa ciekawostek, ale przede wszystkim możliwość spróbowania prosto z drzewa owoców, o których nie mieliśmy pojęcia, że istnieją! Wiedzieliście, że na świecie jest ponad 1200 odmian cytrusów? Ja nie! I okazało się, że grapefruit smakuje zupełnie inaczej prosto z drzewa niż ze sklepowej półki! A! I jeszcze jest coś takiego jak cytrusowy kawior!
Już nic więcej do szczęścia nie trzeba! Po drodze krótka wizyta nad morzem, kolejny hiszpański zamek do kolekcji i park naturalny Albufera. Brzmi jak bardzo udana niedzisela!
13 - 2
Bocairent z rana, promieniami słońca jakby przepraszał nas za niezbyt udane powitanie… słońce przebija się przez mury kamienic oświetlając wąskie uliczki. Już wiemy, że miasto nam się spodoba. Rezerwujemy zwiedzanie jaskiń Maurów i ruszamy na niespieszne zwiedzanie miasta trasą magiczną. Kiedy myślę sobie o tym, że w polskich przewodnikach o takich miasteczkach ciężko znaleźć choć pół strony tekstu, to wcale nie dziwi mnie, że jesteśmy tu chyba jedynymi niehiszpańskojęzycznymi turystami. A szkoda, bo naprawdę jest tu co robić. Zwłaszcza w taki słoneczny dzień jak dziś. Zwiedzanie jaskiń odbywa się tylko z przewodnikiem i w większości na czworakach, co samo w sobie może być atrakcją. Kiedy kończymy głód daje już o sobie znać, ale wszystkie restauracje w porze lunchu pełne. Nie pomyśleliśmy, że bez rezerwacji, to raczej nie znajdziemy wolnego stolika w sobotę. Już wiemy, że trzeba się spieszyć, by zdążyć coś zjeść przed sjestą, bo później czekają na nas co najwyżej kanapki z marketu. Kilka kolejnych podejść i niestety żadne nie okazuje się trafione. Z drogi dzwonimy do restauracji w Xativie, gdzie byliśmy w zeszłym roku. Na szczęście udaje nam się zarezerwować miejsce. Nie ma tego złego… mamy stąd same dobre wspomnienia! Od jakiegoś czasu coraz bardziej lubimy wracać w znane miejsca, najlepiej wtedy odpoczywamy. Pyszne jedzenie i ogrzewające nas promienie słońca na tarasie. Dziewczyna z sąsiedniego stolika prosi nas o zrobienie zdjęcia ze znajomymi z którymi siedzi. Nie kończy się na zwykłym “dziękuję”. Przecież jesteśmy w Hiszpanii! Oni ciągle gadają i gadają… po chwili rozmowy zapraszają nas do stolika. Dziękujemy za zaproszenie, ale czeka nas dalsza droga. Wracamy do Walencji. Tu też już jakby znajomo… Meldujemy się w hotelu, a tam… ciepło! W końcu będzie ciepło! Można ustawić temperaturę nawet na 22 stopnie! Ech, jakby luksusowo… ;)
9 - 2
Nowy dzień, nowe możliwości! Ahoj przygodo! Po noclegu w spartańskich warunkach termicznych chyba już nic gorszego nas nie może spotkać! Teraz już będzie tylko lepiej! Ten deszcz, który pada na pewno lada moment przejdzie!
Szybkie śniadanko i dzień zaczynamy od zwiedzania jednej z lokalnych winnic. Pod Requena znajduje się sieć jaskiń wydrążonych jeszcze za czasów arabskich, które służyły mieszkańcom miasta do przechowywania żywności. Zwiedzamy winnicę, potem kolejne jaskinie w specjalnie przygotowanej miejskiej trasie, licząc, że kiedy skończymy, deszcz ustąpi… niestety… sprawdzamy pogodę i uciekamy przed deszczem… padać będzie wszędzie na naszej trasie, ale jest szansa, że wyprzedzimy największe opady.
Na pierwszy ogień idzie zamek w Cofrentes. Niestety spóźniliśmy się na zwiedzanie, które jest tylko raz dziennie… ech… jak nie idzie, to nie idzie… jest i jedyny wulkan w walenckiej wspólnocie, ale deszcz przypomina nam, że nie mamy całego dnia i nie będzie litości… goni nas, aż do Jalance… tu też za długo nie pozwiedzamy… kolejna miejscowość na trasie to Ayora. Tu na wypasie… w biurze informacji turystycznej pani daje nam elektroniczne klucze do zamku przez specjalną aplikację… na bogato! Sami jeszcze bramy zamku nie otwieraliśmy… Ale deszcz szybko pokazuje nam gdzie nasze miejsce! No cóż! Nie zawsze jest niedziela. Nie zawsze świeci słońce… kiedy dojeżdżamy do Bocairent już nie pada… Leje! Ulicami dziś strumienie wody płyną… ale na szczęście w hotelu jest ogrzewanie! Miejmy nadzieję, że działa! ;)
13 - 0
Walencja to zdecydowanie nasza europejska topka. Pojechaliśmy w zeszłym roku i już wiedziałam, że przepadłam. Powiedziałam Michałowi „tu chce mieszkać! I to zdecydowanie przed emeryturą!” To nie jest tylko miasto na wakacje. To jest miasto do życia!
Wczorajszy lot trwał 2’20 h, 20 minut metrem z lotniska i jesteśmy w centrum Walencji. Zrzucamy bagaże w hotelu i pierwsze co musimy zrobić, to napić się soku z pomarańczy. Nigdzie na świecie nie smakuje tak, jak tu!
Z rana pobudka, wypożyczamy samochód i w drogę! Jak chce się tu żyć, to trzeba zwiedzać też okolice! Tym razem będzie sielsko… małe pueblos, gdzie czas stoi w miejscu… mieszkańcy rano spotykają się na kawę w lokalnym barze, wszyscy dobrze się znają, więc tym razem nie szukamy atrakcji… to my jesteśmy atrakcją ;) zwłaszcza w styczniu!
Godolleta, Turís, Alborache, Yatova, Buñol… wszędzie tak samo mili… pozdrawiają nas “hola!”. Tego brakuje nam w Polsce. Zwykłej ludzkiej życzliwości i uśmiechu!
Szwędamy się niespiesznie, tu kawka, tu soczek z pomarańczy. W Yatove nie ma naturalnego, jest tylko z butelki… pan mówi, żebym poczekała, pójdzie do sklepu po pomarańcze i wyciśnie. W Buñol jesteśmy w porze obiadowej. Wpadamy do lokalnej knajpki. Menú el día, czyli co kuchnia dziś przygotowała to jest, karty nie ma. Przynajmniej będzie świeżo. Michał chce zjeść coś lokalnego. Akurat dziś w karcie tylko klasyki, ale właściciel mówi, że jak chce to przygotują mu lokalne kiełbaski longaniza z sosem pomidorowym. W końcu z pomidorów słynie Buñol! To tutaj w sierpniu odbywa się wielka bitwa na pomidory!
Za dwa dania, desery, lampkę wina i duża 1,5 litrowa wodę płacimy 26 euro. Za dwie kawy 3 euro. W kolejnym miejscu lampka wina i cola 3,30… da się? Od jakiegoś czasu mówimy, że nie stać nas na restauracje w Polsce. Zwłaszcza, kiedy znajdujemy bilety do Walencji za 180 zł w dwie strony…
15 - 6
My dzisiaj mamy chodzimy na Czantorię w krótkich gaciach. Najlepsza charytatywna impreza ever. Jutro rano film z tego wydarzenia.
15 - 0
Kasia i Michał – para, którą połączyła miłość do gór. Nie wiemy co to nuda, jesteśmy pasjonatami podróży. Ciągle w drodze, poznajemy, próbujemy, uczymy się nowych rzeczy i z ogromną pasją rozwijamy. Odwiedzanie nowych miejsc, podziwianie widoków, tak naturalnych jak i tych stworzonych przez człowieka, wychodzenie ze strefy komfortu, pokonywanie własnych słabości i radość z małych rzeczy to coś, co kochamy.
Obydwoje pracujemy znacznie więcej niż na pełen etat, a podróże są naszym sposobem na aktywny wypoczynek, przewietrzenie głowy.
Przed jednym z wypadów spontanicznie postanowiliśmy, że będziemy rejestrować nasze wyprawy i tworzyć z nich filmy na YouTube. Naszym założeniem jest pokazać miejsca i trasy, które odwiedzić może każdy z Was, wystarczy tylko ruszyć się z kanapy i zachwycić się pięknem otaczającego nas świata.
Często podróżujemy budżetowo, ale wychodzimy z założenia, że kolekcjonujemy piękne wspomnienia, które są warte, by zainwestować w nie zarobione fundusze.